Fitz M.

Fitz M. – drugi (lub trzeci) alkoholik „otrzeźwiony” w szpitalu Townsa przez Billa W., po jego powrocie z Akron w 1935 roku. Obecny na pierwszym spotkaniu z ludźmi Rockefellera w 1937r. Bardzo religijny. W trakcie pisania Anonimowych Alkoholików należał do grupy domagającej się „więcej Boga”. Podczas wyboru tytułu, został wysłany do Biblioteki Kongresu z zadaniem spisania ile jest książek które mają w tytule „Jest wyjście” (ang. Way Out), a ile „Anonimowi Alkoholicy”. Wynik wynosił 12:0. Założył pierwszą grupę AA w Waszyngtonie w 1940r. Zmarł w 1943r na raka, po 8 latach trzeźwości. 

 

Nasz przyjaciel z południa Dwójka dzieci z zaróżowionymi policzkami stoi na szczycie długiego wzgórza gdy zachód słońca oświetla pokrytą śniegiem okolicę. „Czas wracać do domu” mówi moja siostra. Jest najstarsza  z nas. Ostatni zjazd na sankach i brodzimy w głębokim śniegu w kierunku domu. Widzimy światło lampy naftowej, która stoi w oknie naszego domu, na piętrze. Mocno tupiemy, żeby pozbyć się śniegu z naszych butów i wpadamy do ciepłego wnętrza - piec na węgiel ma za zadanie ogrzać cały dom. „Cześć kochaneczki” – krzyczy Mama z góry, „ściągnijcie mokre rzeczy”. „Gdzie jest Ojciec?” pytam, czując zza kuchennych drzwi zapach gotującej się kiełbasy i myśląc o kolacji. „Pojechał na mokradło” odpowiada Matka. „Wkrótce powinien wrócić”.

 

Ojciec jest ewangelickim duchownym i jego praca zmusza go do długich podróży po kiepskich drogach. Ma raczej mało parafian, ale wielu przyjaciół; dla niego rasa, wyznanie czy pozycja społeczna nie mają znaczenia. Po jakimś czasie nadjeżdża w swoim wysłużonym automobilu. Zarówno Ojciec jak i jego pojazd są szczęśliwi, że dotarli do domu. Choć droga była długa i mroźna, Ojciec jest wdzięczny za gorące cegły, które ktoś przezorny dał mu do ogrzewania stóp. Kolacja wkrótce jest na stole. Ojciec zmawia modlitwę, która powstrzymuje mój atak na gryczane placki i kiełbasę. Co za apetyt! Duży seter drzemie przy piecu.

 

Nagle zaczyna wydawać dziwne dźwięki a jego nogi drżą. O czym ten pies śni? Zjadam dokładkę. W końcu jestem pełny. Ojciec idzie do swojej pracowni pisać listy. Matka zaczyna grać na pianinie, śpiewamy razem. Ojciec kończy swoje listy i dołącza do nas by zagrać z nami w „chińczyka”. Po kilku rundach namawiamy Ojca, żeby przeczytał nam na głos kolejny kawałek naszej ulubionej książki – „Pierścień i róża”. Czas do łóżka. Wspinam się do mojego pokoju na strychu. Jest tak zimno, że się nie ociągam. Wgrzebuję się pod stos koców i zdmuchuję płomień świecy. Wiejący wiatr zawodzi po zakamarkach domu. Ale ja jestem bezpieczny i jest mi ciepło. Zapadam w sen. Sen bez snów. Jestem w kościele. Ojciec głosi kazanie. Widzę osę, która wspina się po plecach jakiejś pani siedzącej przede mną. Zastanawiam się czy uda się jej dojść do jej szyi. A niech to! Odleciała… A może arbuzy w ogródku Pana Jonesa są już dojrzałe? Doskonały pomysł!

 

Benny będzie to wiedział, zaś Pan Jones nie będzie wiedział co się stało z tymi, które są dojrzałe. No, w końcu! Wiadomość dotarła do Bena. „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby wiedzieli wasze dobre czyny…..”. Szukam monety do rzucenia „na tacę” aby i mój dobry czyn był widoczny. Ojciec zmierza do prezbiterium. „ Niech pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł niech strzeże serc i myśli waszych…” Hurra! Jeszcze tylko hymn i kościół mam z głowy do następnego tygodnia! Jestem w pokoju kolegi w koledżu. „Hej, nowy” zagadnął do mnie „sięgasz po kieliszek?”. Zawahałem się. Ojciec nigdy nie mówił ze mną o piciu i – o ile wiem – nigdy nie pił. Matka miała awersję do trunków i bała się pijanych. Jej brat pił i zmarł w stanowym szpitalu dla obłąkanych. Ale przy mnie nie mówiło się o nim.

 

Dotąd nigdy nie piłem, ale byłem zainteresowany widząc jak alkohol rozwesela chłopaków. Nigdy nie będę pijakiem jak ten w naszej wiosce. Jak ludzie nim pogardzali! Cherlak i popychadło! „No, i jak?” – zapytał starszy chłopak. „Od czasu do czasu” – skłamałem. Nie mogłem pozwolić aby myślał, że jestem mięczakiem. Nalał dwa kieliszki. „Ten patrzy na ciebie” – powiedział. Wychyliłem go i się zakrztusiłem. Nie smakowało mi, ale nigdy bym się nie przyznał. Przenigdy! Poczułem łagodne odprężenie. O rany! W sumie to nie jest takie złe. Prawdę mówiąc to jest świetne. Jasne, że chcę jeszcze jednego. Odprężenie wzrosło. Weszli inni chłopcy. Wszyscy głośno się śmiali. Byłem dowcipny. Nie miałem poczucia niższości. Co więcej, już nie wstydziłem się moich chudych nóg! To było coś! Mgiełka wypełniła pokój. Światło zaczęło się ruszać. Zobaczyłem dwie żarówki. Twarze chłopaków zaczęły się zamazywać. Poczułem się fatalnie. Zatoczyłem się do łazienki. Nie powinienem pić tak dużo lub tak szybko. Ale już wiedziałem jak się z tym obchodzić. Od teraz będę pił jak dżentelmen.

 

Tak oto poznałem whisky. Ten krzepki trunek uczynił mnie dobrym kompanem, dał mi wspaniały głos gdy śpiewaliśmy „Hej, ho, na umrzyka skrzyni” i „Słodką Adeline” oraz uwolnił mnie od lęku i poczucia niższości. Stał się moim prawdziwym przyjacielem. Jeszcze tylko końcowe egzaminy na ostatnim roku i może uda mi się jakość ukończyć szkołę. W sumie, to nawet bym nie próbował, ale Matka tak na to liczy. Dzięki temu, że zachorowałem na odrę, nie wyrzucili mnie ze szkoły w drugim roku nauki. Tylko dzwonki, dzwonki i dzwonki! W kółko klasa, biblioteka, laboratorium! Jestem wykończony! Ale koniec już blisko. To już ostatni egzamin i do tego łatwy. Gapię się na tablicę z pytaniami.

 

Nie pamiętam odpowiedzi na pierwsze z nich. Zajmę się lepiej drugim. Znowu nic. Robi się nieciekawie. Wydaje się, że nic nie pamiętam. Staram się skoncentrować na innym pytaniu. Nie jestem nawet w stanie utrzymać koncentracji. Zaczynam się denerwować. Jeżeli zaraz nie zacznę, zabraknie mi czasu. Nic z tego. Mam pustą głowę. Mam pomysł! Wychodzę na chwilę z sali, na co zezwala kodeks honorowy. Idę do mojego pokoju. Nalewam sobie pół szklanki whisky i dolewam do niej piwo imbirowe. Jaka ulga! Dobra, z powrotem na egzamin. Teraz moje pióro ma co robić.

 

Zdaję, choć z trudem. Stara, dobra whisky! Można na niej polegać. Jak ma cudowną moc nad umysłem! To ona dała mi dyplom ukończenia szkoły! Niedowaga! Jak ja nie cierpię tego słowa. Trzy próby zaciągnięcia się do wojska i trzy odmowy z uwagi na to że jestem bardzo szczupły. Prawdą jest, że niedawno miałem zapalenie płuc, mam więc alibi, ale moi przyjaciele albo są na wojnie albo jadą na nią, a ja nie. Do diabła z tym wszystkim! Odwiedzam kumpla, który czeka na rozkaz. Atmosfera „jedz, pij i się wesel” udziela się i mi. Teraz piję dużo każdego wieczora. Mam naprawdę „mocną” głowę – zdecydowanie mocniejszą niż inni. Zostałem wezwany do poboru i przeszedłem badania lekarskie. Namiastka wojny! Pobór - co za wstyd! Mam jechać do obozu szkoleniowego 13 listopada. Zawieszenie broni jest podpisane 11 listopada i pobór zostaje odwołany.

 

Nigdy nie byłem w wojsku! Moje pamiątki z wojny to dwa koce, zestaw toaletowy, sweter zrobiony na drutach przez moja siostrę i coraz większe poczucie niższości. Jest niedziela, dziesiąta wieczorem. Ciężko pracuję nad księgami finansowymi  firmy-córki pewnej dużej korporacji. Mam doświadczenie w sprzedaży, egzekwowaniu płatności oraz rachunkowości i wspinam się po drabinie kariery. Nagle wszystko się zawaliło. Przyszedł kryzys i należności przestały spływać.  Dwadzieścia trzy miliony dolarów nadwyżki poszło z dymem. Biuro zostało zamknięte a pracownicy zwolnieni. Zostałem przeniesiony – wraz z księgami finansowymi  mojej firmy – do biura centrali. Pracuję sam – dniami i nocami, w soboty i niedziele. Obcięto mi pobory. Moja żona wraz z noworodkiem mogą na szczęście mieszkać z rodziną. Co za życie! Jestem wyczerpany. Lekarz powiedział mi , że jeżeli nie rzucę tej roboty, to nabawię się gruźlicy.

 

Ale co ja mam zrobić? Muszę zarabiać na rodzinę i nie mam czasu na szukanie innej pracy. Trudno – i sięgam po butelkę, którą kupiłem od naszego windziarza Georga. Jestem komiwojażerem. Dzień właśnie się kończy i nie był wcale dobry. Pójdę chyba do łóżka. Wolałbym być w domu z rodziną, a nie w tym obskurnym hotelu. A kogo ja tu widzę? Stary kumpel Charlie! Cieszę się, że go widzę. Jak tam twój chłopak? Może drinka? Nawet się nie pytaj! Kupujemy cały galon kukurydzianej whisky, bo jest bardzo tania.Kiedy idę spać trzymam się nawet nieźle. Nadchodzi poranek. Czuję się okropnie. Mały drink postawi mnie na nogi. Kolejne drinki pozwalają mi utrzymać tą pozycję. Dostrzegam potencjalnych klientów. Czuję się na tyle kiepsko, że nie obchodzi mnie, czy coś kupią czy nie. Przyjaciel mi mówi, że mój oddech powaliłby konia. Wracam do hotelu i piję dalej. Kolejnego ranka przychodzę do biura za wcześnie. Umysł mam całkiem jasny, ale głęboko w środku doświadczam tortur.

 

Moje wszystkie nerwy wrzeszczą z bólu. Idę do apteki, ale jest jeszcze zamknięta. Czekam. Minuty się dłużą. Czy tej apteki nigdy nie otworzą? W końcu! Wpadam do środka. Farmaceuta załatwia mi bromek. Wracam do hotelu i kładę się do łóżka. Czekam. Zaraz zwariuję – bromek ewidentnie nie działa. Wzywam lekarza. Dostaję zastrzyk. Błogosławiona ulga! A ja winę za cały ten bałagan składam na niską jakość taniego trunku. Jestem sprzedawcą nieruchomości. „Jaka jest cena tego domu?” – pytam szefa firmy, w której pracuję. Podaje mi cenę i dodaje , że „ to jest cena jakiej chcą budowlańcy, ale my dodamy do tego 500 $ i podzielimy się tym, jeżeli domkniesz transakcję”. Klient podpisuje umowę na pełną kwotę. Mój szef najpierw kupuje tą nieruchomość i następnie sprzedaje klientowi. Zarabiam na tym moją standardową prowizję oraz 250 $ ekstra. Jest byczo! Ale czy naprawdę? Coś mi psuje humor.

 

Co tam, napijmy się! Zostaję nauczycielem w szkole dla chłopców. Ta praca mnie uszczęśliwia. Lubię chłopaków i mamy mnóstwo zabawy –  w czasie lekcji oraz po szkole. Jedna nieszczęśliwa matka przychodzi do mnie w sprawie swojego syna, ponieważ wie że go lubię. Jego rodzice spodziewali się, że będzie zbierał bardzo dobre oceny, ale on nie jest aż tak zdolny. Sfałszował więc swoją kartę z ocenami ze strachu przed ojcem. Sprawa wyszła na jaw. Dlaczego jest tak wielu niemądrych rodziców? Dlaczego jest w tych domach tyle nieszczęścia? Rachunki od lekarza są wysokie, a stan konta niski. Rodzice mojej żony przychodzą nam z pomocą. Jednak ja jestem pełny urażonej dumy i użalania się nad sobą. Wydaje mi się, że nikt mi nie współczuje z powodu mojej choroby, więc nie doceniam troski i miłości moich teściów. Kontaktuję się z moim dostawcą i wypełniam zacierem opalaną beczułkę.

 

Nie czekam jednak aż alkohol się wyklaruje, lecz się upijam. Moja żona jest bardzo nieszczęśliwa. Jej ojciec przychodzi do nas, aby ze mną posiedzieć. Nie mówi nawet jednego złego słowa. Jest prawdziwym przyjacielem, ale nie jestem w stanie tego docenić. Mieszkamy teraz u teścia. Jego żona leży w szpitalu w stanie krytycznym. Wiatr zawodzi wśród sosen. Nie mogę spać. Muszę się jakoś pozbierać. Cicho schodzę na dół i biorę butelkę wisky z barku. Wlewam w siebie kolejne szklaneczki. Nagle pojawia się teść. „Może drinka?” pytam. Nie odpowiada i wydaje się, że ledwie mnie zauważa. Jego żona umiera tej nocy. Moja matka umiera na raka od dłuższego czasu. Jest już u kresu swojej drogi i leży w szpitalu. Ostatnio dużo piję, ale nigdy się nie upijam.

 

Matka nie może się o tym dowiedzieć. Widzę, że długo już nie pociągnie. Wracam do hotelu, w którym się zatrzymałem i kupuję dżin do chłopca hotelowego. Piję i idę do łózka. Następnego dnia rano wypijam kilka drinków i idę jeszcze raz do matki. Nie mogę tego wytrzymać – wracam do hotelu i piję dżin. Piję spokojnie. Budzę się o trzeciej nad ranem. Tortury są nie do opisania. Zapalam światło. Muszę wyjść z pokoju, bo inaczej wyskoczę chyba przez okno. Idę kilometrami. To nic nie pomaga. Wracam do szpitala, gdzie zaznajomiłem się z pielęgniarką dyżurującą w nocy. Pozwala mi się położyć i daje mi zastrzyk podskórny. Jaki cudowny spokój! Matka i Ojciec umierają tego samego roku. Tak w ogóle, to o co chodzi w życiu? Świat jest zwariowany. Przeczytajcie tylko gazety. Wszystko to oszustwo. Nauka jest oszustwem. Medycyna jest oszustwem. I religia to oszustwo! Czy gdyby był miłujący Bóg, to czy pozwoliłbym na istnienie cierpienia i smutku? Nie mów mi nawet o religii. Po co urodziły się moje dzieci? Żałuję, że żyję!

 

Odwiedzam moją żonę w szpitalu. Mamy kolejne dziecko. Ale ona nie jest zadowolona z tego że mnie widzi. Kiedy rodziła, ja piłem. Jej ojciec jest z nią cały czas. Sprawy spadkowe po moich rodzicach są w końcu załatwione. Dostaję nieco pieniędzy. Spróbuję uprawy roli. To będzie dobry sposób na życie. Będę farmerem na dużą skalę i sporo na tym zarobię. Niestety, spadają na mnie nieszczęścia. Brak dobrej oceny sytuacji, złe zarządzanie, huragan i depresja gospodarcza tworzą spiralę długów. Na szczęście destylarnie pracują – nawet na wsi. Jest zimny i ponury listopadowy dzień. Bardzo się starałem, aby przestać pić. Każda taka bitwa skończyła się moja przegraną. Mówię mojej żonie, że nie mogę przestać pić. Błaga mnie abym poszedł do szpitala dla alkoholików, który został mi zarekomendowany. Zgadzam się na wyjazd. Żona załatwia mój pobyt, ale zmieniam zdanie. Sam przestanę pić.

 

Tym razem rzucę picie na dobre. Co najwyżej sporadycznie tylko chlapnę sobie parę piwek. Ostatni dzień października kolejnego roku – poranek jest ciemny i deszczowy. Podchodzę do stogu siana w stodole. Szukam w nim butelki trunku, ale nie mogę znaleźć. Chodzę po stajni i wypijam pięć butelek piwa. Muszę napić się czegoś mocniejszego. Nagle czuję się beznadziejnie, nie mogę już tak dalej funkcjonować. Idę do domu. Żona jest w jadalni. Szukała mnie poprzedniego wieczora, kiedy wysiadłem z samochodu poszedłem sobie w ciemną noc. Szukała mnie nadal dziś rano. Jest u kresu wytrzymałości. Nie ma już sensu podejmować kolejnych prób, bo próbowałem wszystkiego. Mówię do żony „Nic nie mów. Zrobię z tym w końcu porządek”.

 

Jestem w szpitalu dla alkoholików. Jestem alkoholikiem. Kolejny przystanek na mojej drodze to zakład dla obłąkanych. Czy mógłbym kazać się zamknąć w domu? Kolejny głupi pomysł. Mógłbym wyruszyć daleko na zachód, na jakieś rancho gdzie nie byłoby nic do picia. Mógłbym to zrobić… Kolejny głupi pomysł.  Żałuję, że żyję – żałowałem już tego wielokrotnie. Jestem zbyt tchórzliwy aby się zabić. Ale, może…. Ta myśl zostaje w mojej głowie. Czterech alkoholików gra w brydża w pokoju wypełnionym dymem z papierosów. Wszystko jest dobre, aby tylko uwolnić umysł od samego siebie. Kończymy grę i pozostała trójka wychodzi. Zaczynam sprzątać pobojowisko. Jeden z nich wraca i zamyka za sobą drzwi. Patrzy na mnie i pyta: „Pewnie myślisz że jesteś beznadziejnym przypadkiem, co?” „Ja to po prostu wiem” – odpowiadam. „No cóż, wcale nim nie jesteś” – mówi ten człowiek. „Na ulicach Nowego Yorku są ludzie, którzy byli jeszcze gorszymi pijakami niż ty i już nie piją.” „W takim razie co Ty tu robisz?” – zapytałem. „

 

Wyszedłem stąd dziewięć dni temu przyrzekając że będę uczciwy, no i nie byłem” odpowiedział. To jakiś fanatyk, pomyślałem sobie w duchu, ale byłem grzeczny. Dopytuję go więc z czym przychodzi. A on mnie pyta czy wierzę w siłę większą ode mnie, i nieważne czy nazywam ją Bogiem, Allahem, Konfucjuszem, Pierwotną Przyczyna, Boskim Zamysłem czy jakimkolwiek innym imieniem. Powiedziałem mu, że wierzę w elektryczność i pozostałe siły natury, ale jak idzie o Boga, to jeżeli On jest, to nigdy dla mnie nic nie zrobił. Wtedy ten gość pyta mnie czy jestem skłonny naprawić wszelkie zło, które wyrządziłem innym – i nieważne jest to czy –w mojej ocenie - zasłużyli sobie na to czy też nie; i czy jestem skłonny być uczciwy wobec samego siebie i opowiedzieć komuś o sobie; i czy jestem skłonny pomyśleć o innych ludziach i ich potrzebach zamiast o sobie?; wszystko po to aby pozbyć się problemu z piciem. „Zrobię cokolwiek” – odpowiadam. „W takim razie twoje wszystkie kłopoty się skończyły” mówi ten człowiek i wychodzi. Ewidentnie jest on w kiepskiej kondycji psychicznej. Biorę książkę do ręki i próbuję czytać, ale nie mogę się skoncentrować. Kładę się do łózka i wyłączam światło. Ale nie mogę zasnąć.

 

Nagle nachodzi mnie myśl. Czy to możliwe, że wszyscy ludzie których dotąd poznałem i których cenię, mylą się jak idzie o Boga? Następnie myślę o sobie i o kilku rzeczach o których chciałem zapomnieć. Zaczynam dostrzegać, że nie jestem takim człowiekiem jakim myślałem że jestem, że zawsze oceniałem siebie porównując sie z innymi i robiłem to zawsze tak, aby wychodziło na moją korzyść. To jest dla mnie szok. Naraz dochodzi do mnie myśl, która jest jakby Głosem. „Kim jesteś ty, który twierdzisz że Boga nie ma?”. Pytanie rozbrzmiewa w mojej głowie, nie mogę się go pozbyć. Wstaję z łóżka i idę do pokoju mojego dzisiejszego rozmówcy. Właśnie czyta. „Muszę zadać ci pytanie” mówię do niego. „Czy modlenie się pasuje do twojej koncepcji?” „To zależy” on na to. „Prawdopodobnie próbowałeś modlitwy w ten sam sposób co ja.

 

Kiedy byłeś w kłopotach mówiłeś – Boże, uczyń proszę to lub tamto – i jeżeli stało się tak jak chciałeś, to na tym kończyłeś; jeżeli natomiast nie działo się po twojej myśli, wtedy mówiłeś  - nie ma żadnego Bogaalbo – Bóg nic dla mnie nie czyni. Czy tak było?” „Tak”– odpowiedziałem.  „Nie jest to odpowiedni sposób rozmowy z Bogiem” – kontynuował. „Ja robię to teraz tak – mówię Boże, oto jestem razem z moimi wszystkimi problemami. Zrobiłem bałagan z moim życiem i teraz nie jestem w stanie nic z tym zrobić. Weź mnie i moje wszystkie problemy i uczyń ze mną cokolwiek uznasz za stosowne. Czy odpowiedziałem na twoje pytanie?” „Tak” odpowiadam i wracam do łóżka. To nie ma sensu. Nagle czuję zalewającą mnie falę kompletnej beznadziejności. Jestem na dnie piekła. I tam nagle rodzi się poczucie wielkiej nadziei. To może być prawda! Spadam z łóżka na kolana. Nie wiem co mówię. Ale powoli pojawia się we mnie wielki spokój. Czuję się podniesiony na duchu. Ja wierzę w Boga.

 

Wczołguję się z powrotem do łóżka i śpię jak dziecko. Jacyś mężczyźni i kobiety przychodzą w odwiedziny do mojego wczorajszego przyjaciela. Zaprasza mnie abym ich poznał. Są wesołą ekipą. Nigdy wcześniej nie spotkałem tak rozradowanych ludzi. Rozmawiamy. Opowiadam im o Spokoju, o tym że wierzę w Boga. Myślę o mojej żonie. Musze do niej napisać. Jedna z dziewczyn sugeruje, żebym lepiej zadzwonił. To jest wspaniały pomysł. Żona słyszy mój głos w słuchawce i już wie, że znalazłem odpowiedź jak żyć. Przyjeżdża do Nowego Yorku. Wychodzę ze szpitala i razem odwiedzamy niektórych z nowo poznanych przyjaciół. Czujemy się wspaniale! Jestem z powrotem w domu. Straciłem kontakt ze wspólnotą. Ci, którzy mnie rozumieją są daleko stąd. Pojawiają się stare problemy, zmartwienia mnie osaczają. Członkowie mojej rodziny drażnią mnie. Wydaje się że nic się nie układa. Jestem smutny i nieszczęśliwy. A może szklaneczka czegoś mocniejszego? – wkładam kapelusz i biegnę do samochodu. „Zainteresuj się życiem innych ludzi” – to jedna z rzeczy o której mówili przyjaciele w Nowym Yorku. Ponieważ byłem poproszony aby odwiedzić jednego człowieka, jadę do niego i opowiadam mu moją historię.

 

Czuję się o niebo lepiej! Zapomniałem o drinku. Siedzę a pociągu jadącym do miasta. W domu została moja chora żona, a ja byłem dla niej niemiły kiedy wyjeżdżałem. Jestem bardzo nieszczęśliwy. Może kilka drinków – kiedy dotrę na miejsce – pomoże mi. Czuję wielki strach. Nawiązuję rozmowę z obcym człowiekiem, który siedzi obok. Zarówno strach jak i chory pomysł odchodzą. W domu sprawy się nie układają. Uczę się, że nie wszystko może być po staremu - czyli tak jak ja chcę. Winię za to żonę i dzieci. Opętuje mnie złość, i to taka jakiej nigdy nie czułem wcześniej. Nie wytrzymam tego. Pakuję się i wyjeżdżam. Mieszkam u przyjaciół którzy mnie rozumieją. Dostrzegam gdzie byłem w błędzie w niektórych przypadkach. Już nie czuję złości.

 

Wracam do domu i przepraszam za moje złe uczynki. Znów jestem spokojny. Ale jeszcze nie dostrzegłem, że powinienem dokonywać  aktów miłości, nie oczekując niczego w zamian. Nauczę się tego, lecz dopiero po kilku kolejnych moich wybuchach. Znowu czuję się smutny. Chcę sprzedać to wszystko i wynieść się stąd. Chcę zamieszkać tam gdzie znajdę innych alkoholików potrzebujących pomocy i gdzie mógłbym należeć do jakiejś wspólnoty. Jakiś facet dzwoni do mnie. Czy przyjąłbym pod swój dach młodego gościa, który pił przez ostatnie dwa tygodnie? Wkrótce mam już u siebie alkoholików oraz ludzi z innymi problemami. Zaczynam bawić się w Boga. Czuję, że jestem w stanie uleczyć ich wszystkich. Nie uleczam nikogo z nich, ale przy okazji dużo się uczę i poznaję nowych przyjaciół.  Nic się nie układa. Moje finanse są w kiepskim stanie. Musze znaleźć sposób aby zarobić trochę grosza.

 

Wydaje się, że moja rodzina tylko myśli o tym jak wydawać pieniądze. Ludzie mnie złoszczą. Próbuję czytać. Próbuję się modlić. Osacza mnie przygnębienie. Dlaczego Bóg mnie opuścił? Kręcę się bez celu po domu. Nie chce mi się wyjść; nie chce mi się niczym zająć. Co jest ze mną? Nie rozumiem tego. Nie chcę być taki. Wiem – upiję się! Wszystko na spokojnie i w zaplanowany sposób. Przygotowuję sobie mały pokój nad garażem gdzie trzymamy książki i wodę do picia. Pojadę do miasta aby kupić sobie zapas trunku i jedzenia. Ale nie będę pił po drodze – dopiero jak wrócę do mojego pokoiku. Wtedy się w nim zamknę i będę czytał. A podczas czytania będę sobie serwował małe drinki w długich odstępach czasu. Będę na rauszu ale nic ponad to.

 

Wsiadam do samochodu i ruszam. Jeszcze na podjeździe przychodzi mi do głowy myśl – „Ale będę chociaż uczciwy i powiem mojej żonie co zamierzam zrobić.” Cofam się pod dom i wchodzę do środka. Wołam żonę do pokoju, gdzie możemy spokojnie porozmawiać. Mówię jej cicho co chcę zrobić. Nic nie mówi. Jakoś się nie raduje. Ale utrzymuje perfekcyjny spokój. Już kiedy kończę mówić, moja koncepcja wydaje mi się absurdalna. Strach we mnie znika. Śmieję się z tej obłędnej sytuacji. Rozmawiamy teraz o innych rzeczach. Ze słabości wyrosła siła. Nie dostrzegam w tej chwili przyczyny mojej pokusy. Później dowiem się, że pojawiła się gdy chęć mojego sukcesu materialnego stała się większa niż zainteresowanie dobrem drugiego człowieka.

 

Przyswajam sobie więcej wiedzy o uczciwości, która jest fundamentem charakteru. Uczę się, że kiedy działamy w najwyższym poczuciu uczciwości która jest nam dana, wtedy z czasem stajemy się coraz wrażliwsi na jej wskazania. Uczę się, że uczciwość jest prawdą, i że ta prawda nas wyzwoli! Zmysłowość, upojenie i zainteresowanie sprawami przyziemnymi daje człowiekowi satysfakcję, ale siła ich oddziaływania na niego jest z czasem malejąca. Bóg daje równowagę tym, którzy są z Nim w kontakcie i trzymają się Jego wskazówek. Dziś – kiedy staję się człowiekiem bardziej zrównoważonym wewnętrznie – jestem w większej zgodzie ze wszystkim co stworzył Bóg. Śpiew ptaków, powiew wiatru, odgłos spadającego deszczu, grzmot pioruna, śmiech szczęśliwych dzieci – w tym wszystkim dostrzegam Boga. Rozkołysany ocean, zacinający deszcz, jesienne liście, gwiazdy na niebie, zapach kwiatów, muzyka, uśmiech i tysiące innych rzeczy mówią mi o chwale Boga. Są oczywiście okresy ciemności, ale gwiazdy świecą stale, niezależnie od tego jak ciemna jest noc. Pojawiają się problemy, ale wiem, że jeżeli oprę się na cierpliwości i braku uprzedzeń, to zrozumienie przyjdzie do mnie. A wraz ze zrozumieniem wskazówka od Ducha Bożego.

 

Nadchodzi świt a z nim więcej zrozumienia, wewnętrzny spokój, którego nie można pojąć i radość z życia której nie zepsują wypadki zewnętrzne ani ludzie dookoła mnie. Lęki, urazy, duma, przyziemnie pragnienia, zmartwienia ani użalanie się nad sobą nie są już dla mnie największym problemem. Mam coraz więcej prawdziwych przyjaciół, moja zdolność do miłości jest coraz większa, a zakres zrozumienia coraz szerszy. Ponad to wszystko jednak przychodzi poczucie wdzięczności i wielkiej miłości do Naszego Ojca, tam w niebie.