Florence R

Florence R. – prawdopodobnie pierwsza kobieta „otrzeźwiona” w AA; poznała Wilsonów w czasie aktywności Billa na Wall Street, bowiem jej mąż należał do finansjery; rozwiedziona;  jej historia to jedyna powieść kobiety alkoholiczki w I wydaniu Anonimowych Alkoholików; z jej powodu odrzucono jedną z propozycji tytułu Wielkiej Księgi (chodzi o „One Hundred Men” czyli „Stu mężczyzn”); pomogła założyć pierwszą grupę AA  w Waszyngtonie; wyszła za maż za alkoholika; wróciła do pica. Zmarła śmiercią samobójczą. Kobiece zwycięstwo. Przypada mi wątpliwy zaszczyt bycia jedyną „Panią” alkoholiczką na łamach tej książki.

 

Chcę jednak wspierać przedstawicielki mojej płci. Modlę się więc o inspirację, aby przekazać moją historię w taki sposób, by dała ona odwagę tym kobietom, które mają ten sam problem co ja. Odwagę do ujrzenia go w świetle prawdy i do szukania tej pomocy, która dała mi nowe życie. Kiedy po raz pierwszy powiedziano mi że Ja jestem alkoholiczką, mój umysł po prostu tego nie zaakceptował. Co z horror! Jaka hańba! Co za poniżenie! Jakaś niedorzeczność! Przecież smak alkoholu odpychał mnie – pozwalał mi jedynie uciec, gdy moje smutki stawały się nie do zniesienia.

 

Nawet po tym, gdy zostało mi wyjaśnione, że alkoholizm to choroba, nie zdawałam sobie sprawy, że ja byłam chora. Byłam nadal zawstydzona, chciałam się chować za woalką utkaną z mieszanki powodów – „niesprawiedliwego traktowania”, „nieszczęścia”, „zmęczenia i przygnębienia” i wielu, wielu innych, które jak sądziłam były motorem mojego poszukiwania zapomnienia przy pomocy whisky lub dżinu. W każdym razie byłam całkowicie przekonana, że nie byłam alkoholiczką. Jednak od momentu gdy stanęłam wobec tego fakt, a z pewnością jest to fakt niezbity, mogłam już sięgnąć pomocy, która jest tak łatwo osiągalna, jeżeli tylko jesteśmy szczerzy wobec siebie samych. Ścieżka która mnie doprowadziła w objęcia tej błogosławionej pomocy była długa i kręta. Prowadziła przez labirynty i komplikacje nieszczęśliwego małżeństwa i rozwodu. Przez trudny czas oddzielenia od moich - dużych już - dzieci. Przez rozpoczęcie nowego życia w wieku, gdy większość kobiet ma już ustabilizowane poczucie bezpieczeństwa i swojego miejsca na ziemi. Ale dotarłam do źródła pomocy.

 

Nauczyłam się jak rozpoznać  i przyjąć do wiadomości co jest najgłębszą przyczyną mojej choroby -  egoizm, litowanie się nad sobą i żywienie uraz. Raptem kilka miesięcy wcześniej te trzy przyczyny przypisane mi wzburzyły by mnie na równi ze słowem alkoholik. Zdolność do ich akceptacji, jako moich przyczyn picia, przyszła dopiero gdy zaczęłam próbować żyć  -z Bożą pomocą - w zgodzie z pewnymi celami.

 

Mówiąc o alkoholizmie, chciałabym przedstawić jego okropną podstępność w taki sposób, aby nikt już nigdy nie przeoczył tych wygodnych i słabo widocznych schodów, które prowadzą prosto na skraj przepaści; chciałabym pokazać jak te schody w moim przypadku naraz zniknęły i ukazała mi się wielka otchłań. Nie byłam już wtedy w stanie zawrócić i ponownie stanąć  na twardym gruncie. Pierwszy stopień tych schodów to – „Pierwszy drink z rana - na kaca”.

 

Pamiętam dobrze kiedy stanęłam na tym stopniu – piłam wtedy tak jak większość świeżo zamężnych kobiet, które znałam - na zabawach u znajomych, w nielegalnych barach czy po wyjściu z teatru lub kina. Kilka lat dobrej zabawy z drinkiem w dłoni. I wtedy nadszedł ten poranek, kiedy po raz pierwszy czułam poranne roztrzęsienie. Ktoś doradził mi kapeńkę „tego czym się strułaś”. Pół godziny później czułam się jak Pani Świata -rozmyślając nad tym jak prosto można uspokoić nerwy; jaki cudowny jest ten trunek – raptem po kilku minutach głowa przestała mnie boleć, moje samopoczucie znów było doskonałe i wszystko dookoła mnie było wspaniałe. Niestety, był w tym haczyk – „lekarstwo” zawierało alkohol. Z biegiem czasu ten poranny „leczniczy” drink musiał być podawany nieco wcześniej – i następnie po około godzinie musiałam przyjąć kolejny tak, aby w pełni powrócić do życia.

 

Z biegiem czasu odkryłam, że na przyjęciach obsługa była nieco za wolna; pozostali ludzie byli szczęśliwi i beztroscy już po drugiej kolejce. Moja reakcja była wręcz przeciwna. Coś trzeba było z tym zrobić,  więc wtedy częstowałam się „szybkim” drinkiem -z początku otwarcie - ale z czasem, gdy moja potrzeba zaczęła mi doskwierać coraz bardziej, często piłam go na uboczu. W międzyczasie, poranne lekarstwo rozwinęło się w coś niewiarygodnego. Otóż, pojawiało się ono wcześniej, stawało się większe i coraz częstsze – i ni z tego ni z owego – już był czas na lunch!

 

Czasami miewałam popołudniowe plany – partyjka brydża, herbata albo przyjmowanie gości. Musiałam zatem zwracać uwagę na swój oddech –pojawiały się więc alibi np. że to grypa lub inne niedomaganie, które wymagało wypicia gorącej whisky z cytryną. Albo „ktoś” był wcześniej u nas na lunchu i wypiliśmy parę koktajli.

 

Następnie nastał okres zachowywania się jak gdyby nigdy nic –po prostu chodziłam na spotkania towarzyskie dobrze zaopatrzona we własny trunek; później rozpoczęły się poranne telefony – „okropnie mi przykro, że nie zdołam po południu was odwiedzić, ale mam okropną migrenę”; potem – po prostu zapominałam, że miałam jakieś mówione spotkania; spędzałam dwa lub trzy dni na piciu, następnie to odsypiałam i budziłam się by zacząć to wszystko od nowa. Miałam oczywiście w swoim repertuarze wszystkie popularne wymówki: że mój maż nie przychodził do domu na obiad albo zgoła nie pojawiał się w domu przez kilka dni; że wydawał pieniądze, które były potrzebne do opłacenia rachunków; że on sam pił od zawsze; że ja w ogóle nie piłam aż do chwili, gdy miałam 30 lat i to on podał mi mojego pierwszego drinka. Miałam te wszystkie powody, przyczyny i usprawiedliwienia na podorędziu – gotowe do użytku. Nie wiedziałam jednak, że tak właśnie byłam niszczona przez mój egoizm, użalanie się nad sobą i żywione urazy. Przysięgałam, że nie będę piła i odstawiałam alkohol – zazwyczaj trwało to od dwóch tygodni do 3-4 miesięcy. Raz się zdarzyło, że po bardzo poważnej chorobie, która trwała sześć tygodni (spowodowanej moim piciem) nie dotykałam alkoholu przez prawie rok. Myślałam, że dostałam nauczkę, ale nagle sprawy zaczęły się toczyć gorzej niż dotychczas.

 

Odkryłam, że strach nie jest przeszkodą dla picia. Następnie przyszła kolej na hospitalizacje, ale nie w sanatorium, tylko w lokalnym szpitalu gdzie umieszczał mnie mój doktor, gdy byłam zmuszona go wezwać. Biedny człowiek – chciałabym aby mógł przeczytać te słowa, bowiem nie była to jego wina, że nie zostałam przez niego wyleczona. Kiedy już się rozwiodłam pomyślałam, że przyczyna mojego picia została właśnie usunięta. Miałam poczucie, że gdy nie będę odczuwać niesprawiedliwości i złego traktowania, to mój problem z poczuciem nieszczęścia zostanie automatycznie rozwiązany. I już po roku byłam na oddziale dla alkoholików w szpitalu publicznym! Właśnie tam odwiedziła mnie L… Poznałyśmy się jakieś dziesięć lat wcześniej. Mój eks-mąż przyprowadził ją do mnie mając nadzieję, że jakoś mi pomoże. Pomogła. Ze szpitala pojechałyśmy do niej do domu. Jej mąż zdradził mi sekret swoich ponownych narodzin.

 

Tak naprawdę to żaden sekret, ale coś co jest w zasięgu każdego z nas. Zapytał mnie czy wierzę w Boga lub jakąś siłę większą ode mnie. Cóż, wierzyłam w Boga, ale w tym momencie nie miałam pojęcia czym On jest. Jako dziecko byłam uczona „Aniele Boże stróżu mój” i „Ojcze nasz”. Uczęszczałam do szkółki niedzielnej i byłam zabierana do kościoła. Zostałam ochrzczona i bierzmowana. Byłam nauczona, że jest Bóg i że trzeba go „kochać”. I choć uczono mnie tych wszystkich rzeczy, nigdy się ich nie nauczyłam. Kiedy B… (mąż L…) zaczął mówić o Bogu, było mi ciężko. Do tej pory myślałam – tak jak wielu innych ludzi podobnych do mnie – że muszę sobie jakoś dawać rade z moimi problemami bez Boga. Jednak zawsze miałam „nawyk” modlenia się. Mówiłam w myślach „Jeżeli Bóg odpowie na tą modlitwę, będę pewna że Bóg  jest”. To była wspaniała koncepcja, tylko jakoś się nie sprawdzała! W końcu B…. przemówił do mnie tak: „Przyznajesz, że narobiłaś sobie bałaganu w życiu próbując kierować nim sama – czy jesteś więc skłonna poddać się? Czy jesteś skłonna powiedzieć: „Boże, oto moje poplątane życie. Nie wiem jak je odplątać, więc zostawię to Tobie.” Jakoś nie mogłam tego zrobić.

 

Nie czułam się zbyt dobrze i obawiałam się, że kiedy mi się polepszy będę chciała się wycofać. Daliśmy więc temu spokój na kilka dni. L…. i B…. wysłali mnie za miasto do swoich przyjaciół – nigdy ich wcześniej nie widziałam. Właściciel domu, P…. odstawił picie trzy miesiące wcześniej. Po kilku dniach mojego pobytu tam, zauważyłam że P…. i jego żona mieli coś co czyniło, że byli pełni nadziei i bardzo szczęśliwi. Było mi jednak niezręcznie pakować się kompletnie obcym ludziom do domu i przebywać tam dzień w dzień. Powiedziałam o tym P… Jego odpowiedź brzmiała: „Nawet nie wiesz jak twoja obecność tutaj pomaga mi”. A to niespodzianka! Zawsze do tej pory, kiedy wygrzebywałam się z „korkociągu” wszyscy mieli mnie dosyć. I tak oto zaczęłam powoli czuć o co chodzi z tymi zasadami uchowymi.

 

W końcu, bardzo świadomie i zwięźle, poprosiłam Boga aby pokazał mi jak mam robić to czego On chce ode mnie. Nie mogę sobie wyobrazić słabszej i bardziej beznadziejnej modlitwy, jednak nauczyła mnie ona, że mam otwierać buzię i modlić szczerze i z oddaniem. Nie do końca zdałam jednak egzamin. Byłam wypełniona strachami, wstydem i innymi „robakami” które mnie gryzły; dwa tygodnie później coś się wydarzyło, co rozłożyło mnie kompletnie. Chyba czułam, że ból spowodowany tym wydarzeniem jest  nie do wytrzymania bez „uspokajacza”. Porzuciłam więc Ducha (Spirit) na rzecz „spirytualii” i tego wieczora miałam długie spotkanie z moim starym wrogiem wysokoprocentowym trunkiem. Błagałam kobietę, u której mieszkałam, żeby nikomu nie mówiła, ale ona wiedziała co robić. Natychmiast skontaktowała się z ludźmi, którzy mi wcześniej pomogli i ci przybyli bezzwłocznie.

 

Najpierw pomogli mi otrząsnąć się z mojego stanu. Dzień czy dwa później odbyłam długą rozmowę z jednym z nich. Wywlekłam wtedy na wierzch wszystkie moje grzeszne uczynki i zaniedbania, powiedziałam o wszystkim co mogło być przyczyną powstawania we mnie strachu, wyrzutów sumienia lub wstydu. Myślałam wtedy, że to okropne – obnażać się tak w ten sposób; ale teraz wiem, że taki jest właśnie pierwszy krok wstecz od krawędzi przepaści. Przez jakiś czas sprawy zaczęły się układać, aż przyszedł szary, deszczowy dzień. Byłam sama. Ta pogoda oraz moje użalanie się nad sobą zaczęły razem pichcić przygnębiającą zupę. Trunki były w domu i odkryłam, że zaczęłam sobie mówić w myśli „mały drink z pewnością mi poprawi humor”. Wzięłam więc do ręki Biblię oraz egzemplarz „Zwycięskiego życia” i mając na widoku butelkę whisky zaczęłam czytać. Również się modliłam. Ale nie powiedziałam sobie „Nie wolno mi się napić bo przyrzekłam to komuś, więc się nie napiję”. Nie powiedziałam również „Nie napiję się, gdyż jestem na tyle silna, że mogę się przeciwstawić kuszeniu”. Nawet nie powiedziałam zdecydowanie „Nie wolno mi” lub „Nie napiję się”. Tylko się modliłam i czytałam, a po pół godzinie wstałam i byłam kompletnie wolna od przymusu picia. Wspaniale byłoby napisać że to już koniec mojej opowieści; widzę jednak teraz, że nie poszłam tą drogą dalej – aż do końca. Nadal więc matkowałam  i pochylałam się nad dwoma  moimi ulubieńcami – urazie oraz użalaniu się nad sobą. No i oczywiście znowu dałam plamę. Tym razem poszłam zatelefonować (ale już po dwóch drinkach) do L… aby powiedzieć jej co narobiłam. Kazała mi przyrzec, że nie wypiję kolejnego drinka, dopóki ktoś się u mnie nie pojawi. No cóż, nauczyłam się już tyle o prawdomówności, że odmówiłam jej. Ale gdybym wtedy żyła i myślała po „staremu”, byłabym zbyt zawstydzona, aby dzwonić po pomoc. Wtedy nawet bym nie chciała pomocy. Jedynie bym próbowała ukryć to że znowu piję tak długo, aż znowu bym była w tarapatach. Zawieziono mnie z powrotem do domu B… gdzie pozostałam przez trzy tygodnie. Picie skończyło się już pierwszego dnia rano, ale cierpienie trwało przez jakiś czas. Byłam zdesperowana i jednocześnie wątpiłam w moją zdolność do szczerego sięgnięcia po pomoc, którą inni otrzymali i udanie wprowadzali w życie. Stopniowo jednak Bóg zaczął czyścić moje kanały komunikacji i prawdziwe zrozumienie zaczęło do mnie docierać. Później nadszedł dla mnie czas pełnego zrozumienia  i poddania się . Było to przyswojenie i potwierdzenie tego, że byłam pełna żalu nad sobą oraz pełna uraz. Było to zrozumienie faktu, że nadal w pełni nie oddałam moich problemów do rozwiązania Bogu. Ja nadal próbowałam robić to sama.

 

Było to ponad rok temu. Od tego czasu, choć warunki wcale się nie zmieniły - bowiem nadal są i momenty prób, i trudności,  i bolączki, i rozczarowania - to urazy i użalanie się nad sobą zaczęły zanikać. Przez cały zeszły rok nie miałam chęci się napić. Nie przychodzą mi już do głowy myśli, aby w ten sposób pomóc sobie w trudnych chwilach. Ale wiem z całą pewnością, że w chwili gdy zamknę się w sobie z uczuciem smutku, uczuciem zranienia albo z urazą wobec kogokolwiek, wtedy jestem w wielkim niebezpieczeństwie. Zdaję sobie sprawę, że źródłem mojego zwycięstwa nie są moje ludzkie wysiłki. Wiem, że muszę być warta tej Bożej pomocy. Wspaniałą rzeczą jest to, że: jestem wolna, jestem szczęśliwa i być może, będę miała tą cudowną sposobność aby „przekazać to dalej”. I mówię z pełną czcią –

AMEN.