Henry P

Henry P (Hank) – kierownik w Standard Oil, stracił pracę w wyniku picia. Był on pierwszym alkoholikiem z Nowego Jorku, którego „otrzeźwił” Bill Wilson po powrocie z Akron w 1935 roku. Agnostyk.  Uczestnik spotkania w Fundacji Rockefellera w grudniu 1937r. Razem z Billem W. współautor rozdziału X „Do Pracodawców”. Podczas redakcji Wielkiej Księgi należał do grupy liberałów postulujących „mniej Boga” z czego zrodziła się koncepcja „Bóg jakim go rozumiemy”. Był jednym z głównych organizatorów wydania Anonimowych Alkoholików. Później skłócony z Billem W. Zapił po 4 latach abstynencji. Zmarł w 1954r. Niedowiarek Ospały…apatyczny…. w półśnie…
Leżałem w łóżku w znanym szpitalu dla alkoholików. Czekałem na śmierć albo coś gorszego. W sumie, jaka to różnica? Jakie to w ogóle miało znaczenie? Po co myśleć o sprawach które minęły – po co martwić się o konsekwencje moich pijanych wyczynów? Co do cholery by to zmieniło, gdyby moja żona odkryła, że mam kochankę? Dwaj fajni chłopcy… ale jak by to była dla nich za różnica czy ich ojciec jest trupem, czy też jest zamknięty w „wariatkowie”?... Myśli – już przestańcie galopować mi w głowie…. To jest najgorsze w trzeźwieniu…. Moja stara „makówka” pracuje na najwyższych obrotach… Jak silnik w moim pierwszym Cadillacu… Dom wariatów…. Jak ten grat mógł grzać… tak…Nawet wtedy wódka prawdopodobnie mnie truła. Co ten mały doktor mówił dziś rano….myśli się wahają…przestańcie tak wariować w mojej głowie….o czym to ja myślałem…no tak, ten doktor. Dziś rano przypomniałem Doktorowi, że to jest moja dziesiąta wizyta.
Wydałem już tutaj kilka dobrych tysięcy dolarów – zarówno na moje przyjazdy, jak i te które sfinansowałem dla zalanych dziewczyn, które także nie mogły jakoś wytrzeźwieć. Jackie była słodka, ale tylko do momentu gdy się nie nawaliła – bo wtedy wstępował w nią diabeł. Ciekawe w którym rynsztoku jest teraz. Zaraz, o czym to ja?.... tak, poprosiłem doktora aby powiedział mi prawdę. Był mi to winny za kasę, którą tutaj zostawiłem. Zawahał się. Powiedział, że byłem po prostu pijany i już. Też mi nowina!Doktorze, uchyla się Pan od odpowiedzi. Proszę mi szczerze powiedzieć co mi jest. Powiedział Pan, że wydobrzeję? Mówił to już Pan wcześniej.
Powiedział Pan kiedyś, że jeżeli przestanę i wytrzymam przez rok, to złamię ten nawyk i nigdy więcej się nie napiję. Nie piłem przez ponad rok, ale znów zacząłem pić. Proszę mi powiedzieć co mi jest. Jestem alkoholikiem? Tak jakbym tego nie wiedział! A tak poza tym uczonym słowem opisującym zwykłego pijaka, proszę powiedz mi Pan dlaczego piję. Mówi Pan, że prawdziwy alkoholik to ktoś inny niż pijak? Co Pan przez to rozumie….dawaj Pan bez ogródek…krótko i na temat.
Alkoholik to osoba która ma alergię na alkohol? Truje się nim? Jeden kieliszek zmienia chemiczny skład ciała? Ten kieliszek ma wpływ na układ nerwowy i po jakimś czasie ciało domaga się kolejnego kieliszka? W ten sposób zaczyna się ten diabelski cykl? Z biegiem czasu aby uspokoić te krzyczące i swędzące małe druty zwane nerwami potrzeba coraz częściej sięgać po kieliszek? Doktorze, znam tą historię…o tym jak spirala się zaciska…drink-nieprzytomność-ocknięcie-kolejny drink-nieprzytomność…odstawiony do szpitala…przechodzę przez piekielne tortury… cały się trzęsę…myśli galopują…mózg robi co chce…jak silnik bez nadzoru. Ale Doktorze, ja nie chcę pić!
Moja siła woli nie ma chyba sobie równych w biznesie. Jak się uprę, to nie ma takiej rzeczy której bym nie dokonał….i nagle w sposób którego nie mogę pojąć mam w ręku już pustą szklankę, zaczyna się następny ciąg. Jak to Doktor wytłumaczył? Nie umiał. Jest  to jedna z zagadek prawdziwego alkoholizmu. Słynna fundacja medyczna wydała fortunę próbując rozróżnić powody sięgania po alkohol z punktu widzenia alkoholika – i zwykłego gościa, który pije dużo. Chcieli znaleźć przyczynę. Byli jedynie w stanie wskazać jeden fakt – że w przypadku alkoholika większość wypitego alkoholu znajdowała sobie drogę do płynu w którym spoczywa mózg.
Natomiast to, dlaczego taki człowiek sięga ponownie po alkohol – nawet kiedy wie te wszystkie rzeczy – jest niewyjaśnione. Tylko głupia opinia publiczna wierzy, że jest to sprawa słabej siły woli. Strach…ostracyzm…utrata rodziny…utrata pracy…upadek do rynsztoka… nic nie zatrzyma alkoholika przed sięgnięciem po kieliszek.

NIC ? Doktorze, co Pan przez to rozumie? Co? Choroba nieuleczalna? Chyba sobie Pan żartuje! Chce Pan żebym nie sięgał po drinka ze strachu! Co? Chciałby Pan móc mnie wystraszyć, ale nie jest Pan w stanie?! Doktorze, …a skąd te łzy? Spędził Pan 40 lat jako terapeuta i jeszcze Pan nie spotkał  wyleczonego prawdziwego alkoholika? Uważa Pan się za pokonanego? Wszystkie wysiłki zmarnowane? No dobrze już, dobrze, Doktorze…co niektórzy z nas zrobiliby bez Pana? Nawet tylko dla samego otrzeźwienia… Dobrze, niech Pan wali prawdę. Co się ze mną stanie?

 

Wysiądzie mi jakiś ważny organ, albo znajdę się w wariatkowie z rozmiękczeniem mózgu? Jak szybko? W ciągu dwóch lat? Doktorze, muszę coś z tym zrobić! Będę chodził na wizyty… pojadę do sanatorium. Z pewnością sławy medyczne coś wiedzą na ten temat. Mówi Pan, że wiedzą niewiele? Dlaczego? Bo niewdzięczna robota? Tak, muszę przyznać że pijany alkoholik to nieprzyjemny widok. Co, Doktorze? Zna Pan kilku gości którzy byli tutaj stałymi klientami i którzy nie piją już od dziesięciu miesięcy? I mówi Pan, że twierdzą że są wyleczeni? I ich hobby to przekazywanie tego innym? Co wiedzą? Nie wie Pan…i nie wierzy Pan, że są wyleczeni…no to po co mówi mi Pan o nich? Mówi Pan, że jest taki jeden gość całkiem do rzeczy, przy forsie i jest Pan pewny, że to nie szaleniec…chce być po prostu pomocny…no to niech Pan go wezwie do mnie Doktorze, dobrze? Z jaką niechęcią Doktor powiedział mi prawdę.

 

Myśli – przestańcie się dobijać do mnie! Dlaczego nie potrafię napić się jak inni ludzie, wstać następnego ranka, potrząsnąć głową kilka razy i pójść do roboty? Ja zaś po piciu tak się trzęsę, że nie mogę się ogolić. Dlaczego mam wrażenie że każdy – nawet najmniejszy – mięsień to wijący się robak?  Dlaczego moje struny głosowe drżą tak, że słowa są ledwie zrozumiałe? Trucizna! Oczywiście! Ale jak ktoś może pojąć taki przymus picia, że jedynie  szklanka wypełniona pieprzem mogłaby go powstrzymać przed jej wychyleniem ? Czy normalny śmiertelnik może zrozumieć ten skrywany wstyd, że po to aby móc się napić muszę mieć ukryte butelki po całym domu?

 

Poranny drink….wstyd i konieczność …słabość …wyrzuty sumienia. Jakie pojęcie o tym ma rodzina? Jakie pojęcie mają lekarze? Ten mały Doktor miał rację, oni nie wiedzą nic. Mówią tylko „Bądź silny” – „Nie sięgaj po kieliszek” – „Przetrzymaj to”. Co oni do diabła wiedzą o cierpieniu? Nie o chorobie. Nie o bólu brzucha – który tak doskwiera, że nie możesz nawet położyć na nim dłoni…i przy każdym poruszeniu zwijasz się z bólu. Co do cholery niealkoholik może wiedzieć o cierpieniu? Myśli… zatrzymajcie tą szaloną karuzelę. Ale najgorsze ze wszystkiego jest cierpienie mentalne – nienawiść do samego siebie - poczucie absurdalnej, irracjonalnej słabości- kompletny brak poczucia własnej wartości. Wyskoczyć przez okno! Sięgnąć do szuflady po broń! A może użyć trucizny? Albo iść do garażu i włączyć silnik. Tak, to jest rozwiązanie…ale wtedy ludzie będą mówić „był zalany w pestkę”. Nie mogę tak załatwić sprawy. To jest gorsze niż tchórzostwo.

 

Czy nie ma nikogo kto to rozumie? Myśli…przestańcie, proszę…zaraz zwariuję…a może już zwariowałem? Nigdy…już przenigdy nie wezmę do ręki kieliszka, nawet szklanki piwa… nawet piwo rozkręca spiralę picia. Nigdy…nigdy…nigdy więcej… i mimo że mówiłem już to wielokrotnie, to zawsze w niewytłumaczalny sposób odkrywałem, że mam w ręku pustą już szklankę i cała historia się powtarzała. Mój Boże, pamiętam ten dramat który widziałem w jej oczach, kiedy wracałem do domu wstrzymując oddech… i strach. Dzieci momentalnie przestawały być radosne. Terror zakradał się do domu. Tak, do domu teraz już tylko z nazwy.

 

Nie byłem jeszcze pijany, ale oni wiedzieli, co się święci. Pan Hyde właśnie nadchodził.Tak więc czeka mnie śmierć. Albo rozmiękczenie mózgu. Co mówił ten facet, który był u mnie po południu? Cholerne myśli…wynoście się z mojej głowy. Teraz wiem, że wariuję. I że nauka nie jest w stanie temu zaradzić. Ani psychiatrzy. Wydałem na nich mnóstwo pieniędzy. Myśli, odejdźcie! Nie…nie chcę myśleć o tym, co ten facet mi dzisiaj powiedział. Próbował…cholerny idealista…choć w sumie to gość w porządku. Dlaczego muszę tak cierpieć przez mój mózg? Dlaczego nie mogę spać? Co on powiedział? Pamiętam – wszedł i zaczął opowiadać o swoich ciągach, wizytach tutaj w szpitalu, dokładnie tak jak u mnie. Facet jest alkoholikiem, bez wątpienia. I wtedy powiedział mi, że wie, że jest uleczony. Powiedział też, że ma w sobie spokój… (ja spokoju nigdy nie odzyskam)… i że stan stałego strachu go opuścił. Jest szczęśliwy, bo czuje się wolny. I to jest dziwne. Sam tak powiedział.

 

Tak czy siak zaciekawiło mnie, gdy opowiadał co przeszedł. Było to dokładnie tak samo jak w moim przypadku. Wie, co to są za tortury. Spowodował, że nadzieja znowu się pojawiła; ponadto wydawało mi się, że facet ma rozwiązanie w zanadrzu. Sam nie wiem, ale wydaje mi się, że tak mu zawierzyłem, że oczekiwałem, iż wyciągnie z kieszeni jakąś magiczną pigułkę… Zapytałem go co to jest. Odpowiedział - „Bóg”. A ja wybuchnąłem śmiechem. Byłem zaskoczony – jakbym dostał mokrą ścierką po gębie. Miałem już rozbudzoną nadzieję, oczekiwania. Jak on może być taki bez serca? Powiedział, że zabrzmi to absurdalnie, ale …  to działa–przynajmniej dla niego…powiedział, że nie jest człowiekiem religijnym…w sumie to nie chodzi za często do kościoła…przy tym zdaniu postawiłem uszy na sztorc…jego niekonwencjonalność ciekawiła mnie…powiedział, że wielu ludzi ma spaczone podejście do religii… opowiadał o tym jak najprostsze prawdy na świecie zostały poplątane i niepotrzebnie pokomplikowane…to też mnie zaciekawiło…wynoście się z mojej głowy…ale byłby ze mnie bogobojny gość…już wyobrażam sobie śmiech kumpli jak im wykładam religię…fiu, fiu…myśli, zwolnijcie trochę, proszę…dlaczego nie dadzą mi czegoś na sen…leżeć na zielonych pastwiskach… ten facet to wariat…lepiej zapomnieć o nim.

 

A zatem pójdę do szpitala dla obłąkanych…dobrze, że matka nie żyje, nie będzie musiała się zamartwiać…ale jeżeli mam zwariować, to może lepiej już być szalonym jak ten gość…przynajmniej dzieci nie musiałyby nosić do końca swych dni etykietki „nasz tata zwariował”…życie jest okrutne… i te ohydne plotki  za plecami…”nie wiedziała Pani, że ich ojciec został zamknięty w zakładzie dla obłąkanych?”.  Z czymś takim moi chłopcy musieliby się zmagać przez całe życie…do diabła z tymi plotkarzami, obrońcami moralności, którzy zamiast zająć się swoim życiem wścibiają nos w nie swoje sprawy. Ten facet leżał na tym samym śmietnisku co ja…cierpiał tak samo …przeszedł przez piekło…. Zdecydował się zerwać z nałogiem…studiował, co to jest alkoholizm… Dr. Jung…Fundacja Blank Medical …szpitale dla obłąkanych…szpital Hopkinsa…usłyszał z wielu ust że jest to choroba nieuleczalna…niemożliwe…prawie wszystkie znane przypadki wyleczenia były oparte na religii…to go odpychało…zaczął studiować religię…im bardziej się zagłębiał tym bardziej wydawała mu się nonsensowna… niemożliwa do objęcia rozumem…forma auto-hipnozy…i wtedy naszła go myśl, że ludzie to wszystko pokręcili.

 

Próbowali wszystkich zaszufladkować, przypiąć każdemu metkę, wmówić wszystkim co i jak mają robić – wszystko dla zbawienia swoich własnych dusz. Kiedy pozostali mieli dosyć zamartwiania się o ich dusze, oni wymagali podejmowania działań właśnie tutaj i właśnie teraz. Najprostsze i najpiękniejsze idee na świecie są często przesłanianie hałdami bzdur. Jak on przedstawił tą koncepcję…co za bzdety…po kiego czorta ciągle o nim myślę…do diabła… a to dobre…przecież ja jestem w piekle. Ten facet powiedział coś takiego: „Doszedłem w końcu do przekonania, że jest COŚ. Nie wiem co TO jest, ale jest TO coś większego niż ja sam. Jeżeli zaakceptuję TO, jeżeli się ukorzę, jeżeli się poddam i ugnę kolana  przed TYM a następnie będę próbował prowadzić życie w możliwie maksymalnej zgodzie z tą koncepcją dobra, wtedy będę dostrojony do TEGO”. Później słowo dobro (good) skróciło mu się do słowa Bóg (God). Ale kolego - jakoś nie widzę żadnego gościa z białą brodę czekającego aż zacznę błagać…i co odpowiedział…powiedział że niepotrzebnie to komplikuję…dlaczego się upieram, że TO ma mieć postać ludzką…jedyne co mam zrobić to uwierzyć w jakąś SIŁĘ WIĘKSZĄ niż ja sam i poddać się jej…powiedziałem – może i tak, ale powiedz mi przyjacielu dlaczego marnujesz swój czas tutaj w szpitalu? Tylko mi wciskaj mi tych bzdur, że Bóg nakazuje dawać…zapytałem go ile kosztuje jego posługa, a on się roześmiał. Powiedział, że to nie jest strata czasu…przekazując dalej swoje przemyślenia oparł się na tym, co kiedyś usłyszał – że nikt nie zgłębił lekcji, dopóki nie spróbował przekazać jej komuś innemu. I że za każdym razem kiedy przekazuje te koncepcje, czuje że TO jest w nim żywsze, bardziej odczuwalne.

 

Tak więc, jeżeli ma powiedzieć uczciwie, to w tej sytuacji on dostaje, a ja daję. To coś nowego…ten facet jest kopnięty…myśli, zostawcie go…już widzę w myślach jak nauczam innych jak mają żyć…gdybym tylko mógł usnąć…ten środek uspokajający coś nie działa. Mówi, że ma wizję wielkiej wspólnoty składającej się z takich jak my…jak spokojnie chodzi od alkoholika do alkoholika…żadnych struktur…bez przełożonych…żadnych misjonarzy…co za koncepcja…uważa, że aby zdrowieć będziemy ją musieli wprowadzić w życie…jakiś cud wydarzył się w jego życiu…pomimo tego to nadal rozsądny gość…jego plan rozpala wyobraźnię.

 

Powiedziałem mu, że to mi wygląda na auto-hipnozę, a on na to co?...nie obchodzi go czy to jakaś sztuczka jogiczna, auto-hipnoza czy cokolwiek innego…najważniejsze, że czterech z nich zdrowieje. Ale to taka hipokryzja…Dostaję łomot przy każdej próbie przerwania nałogu i nagle oto zwracam się do Boga, ofiarowuję mu się, przymilam….akurat zwrócę się do Boga – po moim trupie!...co to byłoby za poniżenie, tchórzostwo, ohydny trick…i tak nie wierzę w Boga…jedna wielka kupa bzdur, opium dla mas…najgorsze procesy inkwizycyjne były prowadzone w Jego imieniu…pewnie też bym musiał zostać takim inkwizytorem…a on odpowiedział…że jeśli się nie ukorzę, to umrę…ale dlaczego mam się zmuszać do uległości…to nie fair tak poniżać człowieka… morderca czarownic – do diabła z nim i jego cholernymi teoriami….morderca czarownic. Śnie, przyjdź do mnie… doliczyłem się już ośmiuset osiemdziesięciu pięciu baranów… barany… pasterze…mędrcy…jak to szło?... do diabła, znów do tego wracam… powiedziałem mu, że nie rozumiem tego i że tak już mam, że nie jestem w stanie uwierzyć, dopóki nie zrozumiem. Odpowiedział, że podejrzewa, że - w takim razie- nie używam prądu. Bo nikt tak naprawdę nie rozumie skąd on pochodzi i czym jest. Niech spada. Facet ma zbyt wiele odpowiedzi. A co on uważa za rzecz kluczową?

 

Podporządkować się jakiejś sile wyższej… poprosić o pomoc…zrobić to uczciwie i z oddaniem… próbować przekazać to dalej. Zapytałem jak zamierza to nazwać? Odpowiedział, że nadawanie temu jakiejkolwiek etykiety byłoby fatalne…to nie może być sformalizowane. Chyba zwariuję…próbowałem go wciągnąć w dyskusję na temat cudów…na temat Niepokalanego Poczęcia…na temat gwiazd prowadzących trzech mędrców…Jonasza i wieloryba. Zapytał mnie jakie te rzeczy mają znaczenie…w ogóle się nimi nie kłopotał. Jeżeli zaś by zaczął się nimi przejmować, to znowu by się uchlał. Zapytałem go więc, co myśli o Biblii. Odpowiedział, że zagląda do niej, ale koncentruje się tylko na tych sprawach, które rozumie. Nie używa Biblii jako dosłownej instrukcji 

postępowania, bo przy takim sposobie jej używania można dojść do nonsensownych wniosków. Myślałem, że mam go na widelcu, kiedy zapytałem go grzechy, które popełniłem.

 

Wydaje mi się, że wszystkie grzechy z Biblii mam na swoim rachunku…stwierdziłem, że chyba muszę przyjąć założenie, że wszystko zostało mi wybaczone….i oto jestem nieskalany i czysty jak łza…a jak nie, to muszę iść przez życie, mentalnie się biczując i zadręczając. Ale ten facet miał już i na to odpowiedź. Stwierdził, że nie może anulować tych okropnych rzeczy, których on dokonał, ale doszedł do przekonania że życie może być przedstawione w formie rachunku zysków i strat. Jeżeli więc co jakiś czas zrobi dobry uczynek, to może kiedyś rachunek jego życia się zbilansuje. Z drugiej strony jeżeli by kontynuował życie takie jak wcześniej prowadził, w jego rachunku byłyby same straty.

 

Tak na chłopski rozum to facet ma rację. To jest śmieszne…gdybym stracił moc logicznego myślenia… to czy przyjąłbym taki religijny punkt widzenia…zobaczmy czy jeszcze mogę myśleć rozsądnie…o właśnie…próbuję za dużo myśleć…po prostu się uspokój…spokojnie…cicho…rozluźnij każdy mięsień…zacznij od palców u stóp i idź w górę…szaleństwo…rozmiękczenie mózgu…moi biedni chłopcy…co za bajzel z tym moim życiem…kochanka…jak ja jej nienawidzę…aha, już wiem o co chodzi…ten facet po prostu mnie nerwowo rozstroił… Zrobię listę powodów, dla których nie mogę zaakceptować jego sposobu myślenia. Jako że latami śmiałem się z tych religijnych zabobonów, gdybym teraz zmienił zdanie byłbym hipokrytą.

 

To po pierwsze. Po drugie, jeżeli Bóg jest , to skąd tyle cierpienia? Chwila – ale ten facet powiedział, że jednym z kłopotów jest to, że chcemy przypisać Bogu jakąś formę. Niech np. będzie On Siłą która może pomóc. Dobra, po trzecie – to mi przypomina Armię Zbawienia. Powiedziałem mu to, a on na to że nie chodzi po ulicach i śpiewem nie próbuje nawracać innych, choć jego zdaniem Armia Zbawienia odwala kawał dobrej roboty. Po prostu – jeżeli słyszy że jest jakiś człowiek, który cierpi – to idzie do niego i opowiada mu o swojej historii oraz przekonaniach. Znowu włączyło mi się myślenie…a już myślałem, że się uspokoiłem… sen…chłopcy… obłąkanie…

śmierć…kochanka…pogmatwane życie…praca. Czekaj, weź się w garść…co ja mam zrobić? NIGDY…po moim trupie. Nigdy…w ogóle nie ma gadania. Przenigdy… taką podjąłem decyzję. NIGDY nie ucieknę jak pies z podkulonym ogonem pod Jego opiekę. Nie uznaję Boga. Wszyscy dwulicowi nawracacze mogą sobie chodzić ze świętymi cytatami na ustach, niech sobie klęczą i czczą...